Frontowe wejście do domostwa przedstawia się okazale- brukowany podjazd z rzeźbą w centralnej części bije po oczach wystawnością, w porównaniu do reszty ogrodu. Jednak to nie samo wejście zwraca na siebie uwagę. Gdybyś był przyjezdnym, chcąc wyjechać z posiadłości, kierowałbyś się główną, szeroką ścieżką wyłożoną brukiem. Nie byłoby w niej nic szczególnego, gdyby nie dwa aspekty. Mniej więcej do ćwierci swojej długości, licząc od budynku, po obu stronach, ustawione są posągi. Dorodnych rozmiarów zastygłe, zzieleniałe z lekka twarze przyglądają się każdemu twojemu krokowi. I milczą. Nie wydają się one rzeźbione hurtowo. Każda z nich jest wyjątkowa, przedstawiająca prawdopodobnie konkretną osobę, choć nie możesz skojarzyć żadnej z postaci. Dopóty nie zostawisz ich za sobą niby to wiodą za tobą wzrokiem. Jednak, gdy je miniesz- uczucie znika. Potem ścieżka biegnie swoim torem, lekko po łuku, by... jakieś sto metrów od lasu zblaknąć i zniknąć zupełnie gdzieś w połowie owej odległości. Do lasu pozostaje 50 metrów, lecz nie widać, by kiedykolwiek jakakolwiek ścieżka przebiegała przez niego, nie znać nawet śladów po ścieżce, która tuż za tobą jest w nienaruszonym stanie. Drzewostan w żaden sposób nie jest naruszony ni przerzedzony. Jak dojeżdżali tutaj goście?...